czwartek, 19 lipca 2012

Wojna łęgowsko-łęgowska z piłką do tenisa w tle, czyli jak zamienić orlikową sielankę w sytuację rodem z filmów Barei.


Orlik w Łęgu Tarnowskim od kilku dni stał się kością niezgody wśród mieszkańców. Z jednej strony uciskane, „wypierdalane z Orlika ” (cytuję) dzieci na czele ze znudzoną gospodynią domową, z drugiej trójka egoistów, którzy wykorzystują sobie boisko wybudowane za tyle milionów na ekskluzywną grę w tenisa (a przecież możemy sobie jechać do Tarnowa i zapłacić!!).
W istocie, ja, Krzysztof S. i Sylwia W. czujemy się bardzo źle, z tym, że ośmieliliśmy się przerwać sielankę zakochanych po uszy w siatkówce młodych ludzi. Bardzo nam przykro, że przyczyniamy się tym do pogłębiania ich wad postawy czy otyłości. Przecież grupa "Pokrzywdzonych” składająca się z dzieci oraz herszta grupy, również niezapracowanej pani Małgorzaty nie może sobie wybrać innego terminu spośród niezarezerwowanych 56 godzin w tygodniu. Najlepszą porą jest wtorek i środa od godz. 20 do 22. Tak, zdecydowane biomet, warunki klimatyczne, siła wiatru , wilgotność powietrza oraz wiele innych czynników są akurat wtedy najbardziej odpowiednie i „Pokrzywdzeni” postanowili tego terminu nie odpuścić. Na nic się zdało grzeczne tłumaczenie, że przecież są inne dni tygodnia i pan Łukasz (opiekun Orlika) bardzo chętnie im zarezerwuje. Nie, my burżuje uciskający proletariat nie mamy prawa do cieszenia się dobrem wspólnym. Okazuje się, że jeżeli ktoś mieszka rzadziej niż 7 dni w tygodniu w Łęgu Tarnowskim nie ma nic do gadania, nie mówiąc o graniu na nieszczęsnym boisku w nieszczęsnego tenisa.
Zastanawiam się, czy w ogóle powinnam używać tego, zakazanego słowa na literę „t”. Guru „Pokrzywdzonych”, aby niczym pirat zająć sobie boisko, przygotowała się teoretycznie, zarzucając, że nie możemy grać w „t”, skoro nie ma tam linii. Owszem nie ma, ale bez udawanej skromności stwierdzam, że gra w moim wykonaniu wcale na tenisa nie wygląda, więc odpowiedziałam, że nie gramy w „t”, tylko odbijamy piłkę rakietą. Czy to grzech? Zdaniem „Pokrzywdzonych” tak.
Nie jestem przesądna, jednak następnym razem, kiedy pójdę w tamte okolice zawiążę sobie czerwoną kokardkę. To odeprze uroki. Nie dało się, nie wyczuć w powietrzu nienawiści, pogardy i wątpliwej ironii „Pokrzywdzonych”, która aż szczypała w oczy. Nie obeszło się bez podburzania podpitych, nabuzowanych młodzieńców, którzy wyzwiskami w naszym kierunku widzieli aprobatę herszta grupy.Co jeszcze bardziej ich nakręcało. Dziwny to autorytet.
Wszystkie lokalne władze zostały poruszone, bo przecież „tak być nie może !”. Nam nie wolno grać, a opiekunowie Orlika zdaniem pani G. są upośledzeni. I sołtys, i dyrektor a nawet burmistrz nie mogli zmrużyć spokojnie oka molestowani telefonami oraz krzykami szukającej poklasku wśród najmłodszych  guru „Pokrzywdzonych”. Ciekawa jestem, czy ksiądz proboszcz również musiał wysłuchać tych wszystkich żali.
Nawet ja, „siksa, której wleje tato za pyskowanie do starszych” :D poddałam się temu grupowemu szaleństwu. Mea culpa mea maxima culpa. A tak się chciałam zintegrować i może poruszać, a nawet schudnąć.
Finał tej bajki jest smutny i niektórym znany, na Orliku grać w tenisa nie wolno, chociaż to prawo obowiązuje tylko wybranych. Zgadnijcie czemu?