Orlik w Łęgu Tarnowskim od kilku dni stał się kością
niezgody wśród mieszkańców. Z jednej strony uciskane, „wypierdalane z Orlika ”
(cytuję) dzieci na czele ze znudzoną gospodynią domową, z drugiej trójka
egoistów, którzy wykorzystują sobie boisko wybudowane za tyle milionów na
ekskluzywną grę w tenisa (a przecież możemy sobie jechać do Tarnowa i
zapłacić!!).
W istocie, ja, Krzysztof S. i
Sylwia W. czujemy się bardzo źle, z tym, że ośmieliliśmy się przerwać sielankę
zakochanych po uszy w siatkówce młodych ludzi. Bardzo nam przykro, że
przyczyniamy się tym do pogłębiania ich wad postawy czy otyłości. Przecież grupa "Pokrzywdzonych” składająca się z dzieci oraz herszta grupy, również niezapracowanej pani
Małgorzaty nie może sobie wybrać innego terminu spośród niezarezerwowanych 56
godzin w tygodniu. Najlepszą porą jest
wtorek i środa od godz. 20 do 22. Tak, zdecydowane biomet, warunki
klimatyczne, siła wiatru , wilgotność powietrza oraz wiele innych czynników są
akurat wtedy najbardziej odpowiednie i „Pokrzywdzeni” postanowili tego terminu
nie odpuścić. Na nic się zdało grzeczne tłumaczenie, że przecież są inne dni
tygodnia i pan Łukasz (opiekun Orlika) bardzo chętnie im zarezerwuje. Nie, my
burżuje uciskający proletariat nie mamy prawa do cieszenia się dobrem wspólnym.
Okazuje się, że jeżeli ktoś mieszka rzadziej niż 7 dni w tygodniu w Łęgu
Tarnowskim nie ma nic do gadania, nie mówiąc o graniu na nieszczęsnym boisku w
nieszczęsnego tenisa.
Zastanawiam się, czy w ogóle
powinnam używać tego, zakazanego słowa na literę „t”. Guru „Pokrzywdzonych”, aby
niczym pirat zająć sobie boisko, przygotowała się teoretycznie, zarzucając, że
nie możemy grać w „t”, skoro nie ma tam linii. Owszem nie ma, ale bez udawanej
skromności stwierdzam, że gra w moim wykonaniu wcale na tenisa nie wygląda,
więc odpowiedziałam, że nie gramy w „t”, tylko odbijamy piłkę rakietą. Czy to
grzech? Zdaniem „Pokrzywdzonych” tak.
Nie jestem przesądna, jednak
następnym razem, kiedy pójdę w tamte okolice zawiążę sobie czerwoną kokardkę.
To odeprze uroki. Nie dało się, nie wyczuć w powietrzu nienawiści, pogardy i
wątpliwej ironii „Pokrzywdzonych”, która aż szczypała w oczy. Nie obeszło się
bez podburzania podpitych, nabuzowanych młodzieńców, którzy wyzwiskami w naszym
kierunku widzieli aprobatę herszta grupy.Co jeszcze bardziej ich nakręcało. Dziwny to autorytet.
Wszystkie lokalne władze zostały
poruszone, bo przecież „tak być nie może !”. Nam nie wolno grać, a opiekunowie Orlika zdaniem pani G. są
upośledzeni. I sołtys, i dyrektor a nawet burmistrz nie mogli zmrużyć spokojnie
oka molestowani telefonami oraz krzykami szukającej poklasku wśród najmłodszych guru „Pokrzywdzonych”. Ciekawa jestem, czy ksiądz proboszcz również musiał wysłuchać tych wszystkich żali.
Nawet ja, „siksa, której wleje
tato za pyskowanie do starszych” :D poddałam się temu grupowemu szaleństwu. Mea culpa mea maxima culpa. A
tak się chciałam zintegrować i może poruszać, a nawet schudnąć.
Finał tej bajki jest smutny i
niektórym znany, na Orliku grać w tenisa nie wolno, chociaż to prawo obowiązuje
tylko wybranych. Zgadnijcie czemu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz