Miałam dzisiaj nic nie napisać. Dopadł mnie brak weny, który utrudniał zapisanie pierwszych słów, nie mówiąc już o zdaniach. Pomyślałam jednak, że nie dam się bestii.
W pracy spotykam różnych ludzi. Jedni są mniej, bądź bardziej uprzejmi, rozgadani lub milczący. I co najważniejsze, z pewną grupą można się spokojnie dogadać, wytłumaczyć, wyjaśnić. A z innymi ... gorzej niż z dziećmi. Czasami czuję się tak, jakbym mówiła do nich po chińsku czy węgiersku. Nic a nic, jednym uchem wpada a drugim wypada. Zaczynam sobie przypominać wszystkie mądre rzeczy, wlewane w tym roku do głowy: zasady, schematy komunikacji, rodzaje argumentów, bariery komunikacyjne, koduję z zapałem mój komunikat z nadzieją, że odbiorca raczy go odkodować. A tu nic. Teoria, absolutnie nie chce się przełożyć na praktykę. Może wykorzystam mowę ciała? Uśmiech, pochylenie w stronę rozmówcy? Przy dużych sumach za podręczniki żaden, nawet najszczerszy uśmiech nie jest w stanie zmienić nastawienia klienta, który dalej nie słucha. To może skończę już myśleć jak polepszyć jakość naszej rozmowy, nic z tego. Podam paragon i podziękuję. Do widzenia.
Very good.
OdpowiedzUsuńBędąc po świeżych próbach dogadania się z Węgrami po węgiersko-angielsko-niemiecko-polsko-migowo stwierdzam, że wszelkie zasady komunikacji werbalnej i niewerbalnej nie funkcjonują na Węgrzech :) Rosa męczyła się na daremno.
OdpowiedzUsuńJustyna.
Ja proponuję jedno rozwiązanie: wsadź sobie ołówek! :D
OdpowiedzUsuń